Przychodzę dzisiaj do Was z jakże ważnym, a zarazem trudnym tematem. Nie będę się rozpisywał, opowiadał i wymądrzał na temat, chociaż mi bardzo bliski, to jednak nieznany. Moja wiedza jest bogatsza od niektórych z Was tylko o to, że myśli samobójcze przeżyłem sam. Sam ich doświadczyłem i wiem jakie to wbrew pozorom łatwe do „osiągnięcia”.
Mamy 10 września:
Światowy Dzień Zapobiegania Samobójstwom.
Co ten dzień ma na celu? Posłużę się krótką regułką, cytując Wikipedię:
„Celem tego dnia jest zwiększenie świadomości społecznej w zakresie tematyki samobójstw i wsparcie psychologiczne dla osób, u których pojawiają się myśli samobójcze”.
Czy taki dzień jest potrzebny? Uważam, że tak. Każda chociaż jedna uratowana osoba przed samobójstwem jest warta tego, aby zwiększać świadomość ludzi na ten temat. Większa świadomość, więcej ludzi uratowanych.
Zaznaczam, że po pomoc należy udać się do osób kompetentnych i do takich osób kierować chorych lub od takich osób zasięgać rady na temat. Na myśli mam psychologów, psychiatrów, terapeutów itd. Nie bierzmy tego na swoje barki, nie wiemy jak postępować, gdyż każdy przypadek jest indywidualny.
Nie będę podawać gdzie i do kogo się zgłaszać, gdyż każdy ma dostęp do internetu i może to szybko sprawdzić.
Wracając do mojej osoby, chcę podzielić się, jak to wyglądało u mnie. Chcę pomóc osobom, które takie myśli mają, że nie warto tego ukrywać, nie bać się i nie wstydzić się, wyciągnąć rękę po pomoc. A ludziom, którzy tych myśli nie mają, chcę zwrócić ich uwagę, że warto czasami podejść do kogoś na poważnie, nie bagatelizować jego zachowania, kwitując prostym „weź się w garść” to nie działa.
Przez większość mojego życia nie rozumiałem, jak można popełnić samobójstwo. Niejednokrotnie wypowiadałem się krzywdząco o takich osobach. Mówiłem, że są słabe, chore psychicznie, że poszły na łatwiznę, zostawiając rodzinę, dzieci. Uważałem, że nie podołały życiu i takie tam puste gadanie. Ja swoje a życie swoje, przyszedł czas, że prawie podzieliłem los tych ludzi.
Szedłem przez życie z przekonaniem o swojej sile, raz się wiodło lepiej raz gorzej. Nigdy jednak nie myślałem o samobójstwie. Borykałem się z różnymi problemami, o których już pisałem we wcześniejszych wpisach. Był ojciec alkoholik, były nałogi, długi, brak pracy itd. Wiele złego się wydarzyło, ale nawet przez myśl mi wtedy nie przeszło, aby zejść z tego świata.
A więc co się wydarzyło, że się to zmieniło?
Właściwie to nic szczególnego. Z roku na rok byłem coraz starszy. A im starszy, tym bardziej dostrzegałem, że nie tego od życia oczekuję co mam. Pozory zachowywałem, rodzina, praca itd. Na zewnątrz wszystko jak w najlepszym porządku. A w środku? W środku pustka, brak szacunku do samego siebie. Wszystko, co stworzyłem, miało papierowe fundamenty.
Czułem się fatalnie, nie znałem siebie, swoich potrzeb. Za dużo myślałem, analizowałem. Czułem się inny, niby byłem akceptowany i lubiany, ale miałem poczucie, że nie pasuję do środowiska, w którym się obracam. Moje myślenie odbiegało, od tego co mnie otacza. Zainteresowania okazywały się nie moje, nie czułem już ich, jednocześnie będąc zakładnikiem swojego dotychczasowego życia. Zbudowałem wizerunek, który nie miał nic wspólnego z tym co dzieje się w środku.
Swoje rozterki leczyłem hazardem. Raz było lepiej, raz gorzej. Trwałem w tym życiu kilka lat, a gdy zapragnąłem je zmienić, okazało się to prawie niemożliwe. Nie mogłem sobie poradzić sam ze sobą i wtedy pojawiła się ona. Myśl o samobójstwie. Nie wiem, jak to się stało, że się pojawiła. Nie planowałem jej, nie zaprosiłem jej, sama się wprosiła.
Oczywiste było, że tego nie zrobię, to było jasne i pewne jak w banku. Jednak od czasu, gdy się pojawiła taka myśl, bałem się pić. Bałem się, bo trzeźwy sobie ufałem na ten temat, piany już nie. Walczyłem z tymi myślami, ale one pojawiały się coraz częściej i częściej. Były coraz bardziej agresywne, pożerały racjonalne myślenie, zmuszały mnie to pójścia krok dalej. Czyli już nie było myśli samobójczych, tylko jeśli tak, to jak?
Jeśli jadąc samochodem, myślisz o tym, w które drzewo uderzyć albo w który mur. Stojąc na światłach, przyglądasz się blokom i zastanawiasz się, jak to jest na dachu? Czy można tam wejść, czy trzeba sforsować jakiś zamek, a na końcu jak to jest lecieć w dół? To wiedzże, poszło już to za daleko. Ja to wiedziałem, bałem się tych myśli i nie miałem pojęcia jak się ich pozbyć. Walczyłem z nimi każdego dnia.
Było wiele gorszych momentów, ale nikt oprócz mojej żony nigdy mnie nie zapytał, co się dzieje. Nie wiem, czy nie było widać, czy po prostu ludzie są tak zapatrzeni w siebie i swoje życie, że nie zauważają innych. W tym czasie ile ja się nasłuchałem ile kto i jakie ma problemy, grzecznie słuchałem, a swoje chowałem w sobie. Nie mam żalu i pretensji, ale myślałem do wtedy, że świat jest inny. A jest, jaki jest. Pędzi i się nie zatrzymuje, jak samemu się nie poszuka pomocy to znikome szanse, aby ktoś nam pomógł bezinteresownie.
Pewnego dnia pomyślałem, że tak jak nie zapraszałem takich myśli do swojej głowy, to kiedy nadejdzie dzień, że się obudzę i stwierdzę, że to dziś. Wtedy uznałem, że to moje dno. Że nie wiele już mnie dzieli od końca, a najgorsze, że sam nie wiem, kiedy te myśli przerodzą się w czyn. Bałem się tego jak cholera, chciałem żyć dla siebie, dla żony, dla córki. Ale coś z głową było nie tak.
Z innych wpisów wiecie, że zabierałem psa na spacery do lasu. To tam podjąłem decyzje o ośrodku, o zmianie itd. Teraz jednak muszę się przyznać, że wielokrotnie myślałem tam, czy się przyznać do tego wszystkiego. Czy opowiedzieć o swoich słabościach, o tym, że sobie nie radzę z życiem itd? Jeszcze wtedy bałem się oceny innych, analizowałem co lepiej. Znieść to i się przyznać czy zabrać tę tajemnicę ze sobą? Dobrze, że był ze mną pies. Martwiłem się co z nim, jak zawisnę na którymś z drzew.
Zdaję sobie sprawę, że druzgocące to wyznanie, ale tak było. I wiecie co Wam powiem. Udałem się do ośrodka, tam zrozumiałem siebie, poznałem swoje potrzeby i po wyjściu zmieniłem swoje życie. Jestem szczęśliwy, że nie dałem wygrać tym myślom, że poukładałem sobie w głowie. Teraz Wiem Kim Jestem, Wiem Dokąd Zmierzam, Wiem Po Co Żyje.
Zastanawiam się tylko słysząc od wielu osób że widzą że teraz jest dobrze, że widzą, że jestem szczęśliwy, to co? Wtedy też widzieliście, że jest źle, że mam problemy? To dlaczego nikt mnie o to nie zapytał?
Od czasu wyjścia z ośrodka oprócz mojej terapeutki, z którą mam cały czas kontakt tylko jedna osoba zapytała mnie o to jak sobie radzę. Smutne, ale prawdziwe.
Oczywiście nie wliczam w to mojej żony, która zawsze była, jest i będzie ze mną.
A więc podsumowując:
Nie możemy oczekiwać, że ktoś się o nas zatroszczy, że komuś będzie na nas zależało, że kogoś interesuje nasza historia i jakby nie można mieć o to pretensji, bo każdy jest zajęty własnym życiem. Ale to też zwraca uwagę, że nie możemy się bać o swoich problemach mówić, bojąc się oceny innych. To nie powinno interesować nas.
A jeśli macie z kim pogadać to nie bójcie się prosić o rozmowę. A Ci, których się prosi o rozmowę, znajdźcie czas i porozmawiajcie. Wspólnie zawsze łatwiej znaleźć wyjście z sytuacji.
Ja nikogo nie poprosiłem o rozmowę, widocznie nie czułem, aby to kogoś interesowało. Wysyłałem sygnały, ale nie zostały odebrane. Nawet dzisiaj mam wrażenie, że to, w jakiej bylem sytuacji zostało zbagatelizowane, przez ludzi których znam. Może myślą, że podkolorowałem swoje problemy, tylko po co?
Miejcie oczy szeroko otwarte.
Może to Wy będziecie potrzebowali pomocy, a może to Wy o nią zostaniecie poproszeni.
Dobrej spokojnej nocy.
Tomku, wiedz, że miałem i czasem nadal miewam. Nie mówię o tym, kiedyś próbowałem, wyśmiali mnie… Chcę żyć i będę żył. To jedno mogę zrobić dla siebie. Żyć. Pozdrawiam.
Doskonale Cię rozumiem. Kiedyś również przyznałem się do problemu jaki mnie trawił, żałuje do dzisiaj. Nie otrzymałem żadnego słowa wsparcia, nie mówiąc o czynie. Zostałem skrytykowany, za plecami wyśmiany, i dałem innym powód, do czucia się lepszym niż ja. Słowa ” Ja tak nie mam” pokazały że zostałem sam. Ale dzisiaj znam swoją wartość i wartość tych życzliwych. Pozdrawiam, dobrego życia:)